Otworzyłem oczy. Tuż obok mnie zza uchylonych drzwi do wnętrza wpływało świeże, chłodne powietrze. Był wczesny poranek. W domu, do którego zostaliśmy zaproszeni na nocleg, było jeszcze cicho. Delikatnie zwinąłem się z łóżka, wziąłem aparat i wyszedłem przed dom, do maleńkiego sadu. Niebo było nieskazitelnie czyste. Spojrzałem na zachód i zobaczyłem ją. Świętą górę Ormian. Fizycznie utraconą, ale do końca świata będącą w ich sercach. Ararat.
Oba szczyty były jeszcze w większości białe. Tutaj, na Równinie Ararackiej zagościły już niemalże letnie temperatury, ale tam na górze… wiosna dopiero zamierzała nadejść…A jeszcze kilka dni, tygodni przed wyjazdem byłem pełen obaw.
Naprawdę. Bo nic nie było tak, jak powinno być.
Pewnego jesiennego dnia Monia zadzwoniła do mnie z wieścią, że LOT ma świetną promocję na bilety do Armenii. Trzeba więc było podjąć szybką decyzję. Zerknąłem na portale pogodowe, wpisałem „Erywań” i podany przez Monię potencjalny termin wyjazdu – wyskoczyło w dzień ok. 20, w nocy 5-10. Temperatury w sam raz na rower!
I kupiliśmy.
Najpierw przyszło otrzeźwienie nr 1. No dobra, Erywań leży na ok. 900 m n.p.m. i to ma być nasz punkt wyjściowy na trasę… po górach. Szybkie rozeznanie po górskich drogach. Hmmm… przełęcze od 1500 do 2400 m n.p.m. Czyli 1500 m w górę. Może być zima! Czy przełęcze będą jeszcze pod śniegiem, czy już odśnieżone? A nad Sevanem też temperaturowo nietęgo. Jeszcze raz rzut oka na portale z klimatem. Wychodzi, że kwiecień i maj to najbardziej deszczowe miesiące w roku. Mała pociecha, że tego deszczu tam za dużo generalnie nie pada. Ale niskie temperatury i deszcz nie wróżą zbyt przyjemnych doznań. No dobra. Ciepłe śpiwory dla wszystkich plus dodatkowy komplet sakw na przednie koło na ciepłe ciuchy.
Potem przyszła niepewność nr 2. Opisana na stronie LOT-u możliwość zamiany bagażu rejestrowanego na rower wcale nie okazała się taka oczywista. Gdy zadzwoniłem na infolinie przewoźnika, usłyszałem, że tak, owszem, jest taka możliwość, ale jakieś tam służby techniczne muszą na to wyrazić zgodę. I wcale nie muszą. Złożyłem więc wniosek… i zapadła długa, wielotygodniowa cisza. Zadzwoniłem drugi raz, już bliżej końca zimy – znów brak odpowiedzi. W marcu po raz trzeci. O, przyszła w końcu wiadomość. Uff, jest zamiana. 🙂 Gdyby nie udało się zamienić, to 3 rowery kosztowałyby nas drugie tyle co kupione już dla nas bilety.
Pod koniec marca wyszła na jaw rzecz trzecia – najbardziej dołująca. Kontuzja mojego kolana. Uszkodzona łąkotka. Po wizycie u ortopedy druzgoczące zalecenie – skierowanie na artroskopię. Więc czym prędzej udałem się jeszcze do dobrego fizjoterapeuty, który stwierdził, że faktycznie jest problem z łąkotką, ale na szczęście nie jest to stan do natychmiastowej operacji. Po 2 turach zabiegów stwierdził, że jest nikła szansa na zrośnięcie się, ale to tak może zająć ok. pół roku. Ale pół roku to niestety więcej niż miesiąc. Na szczęście zarówno ortopeda jak i fizjoterapeuta przyznali, że uszkodzenie łąkotki wyklucza większość aktywności fizycznych… poza rowerem. No i faktycznie, kilka razy przejechałem się rowerem i dało radę. Jednak nie byłem przekonany, czy wszystko będzie równie dobrze w górach i z bagażem.
No i w końcu nadszedł dzień przekonania się…
Odprawa i lot minęły bez przygód. Gdy tylko opuściliśmy mury erywańskiego lotniska i ruszyliśmy w drogę, Armenia przywitała nas takim hasłem – „witaj w domu”…
Wtedy, mijając je, nie mogliśmy jeszcze wiedzieć, że będziemy je sobie przypominać praktycznie każdego dnia naszej podróży…
C.D.N.
Świetny wstęp! Budzi ciekawość od pierwszego zdania! Czekam na więcej, bo zapowiada się ciekawa lektura ? A LOT? No cóż, niepewność podróży z rowerem to widać nie tylko domena PKP ?
Dziękuję bardzo za takie pozytywne oceny! W takim razie nie pozostaje nic innego, jak kontynuować wątek i utrzymać poziom lektury! 😉
Z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg!
Nie pozostaje nic innego jak nie zawieść! 😉