Często lubimy wybierać się w miejsca turystycznie nieoczywiste. I wcale nie dlatego, aby się tam wynudzić, bo tam nic ciekawego nie ma. Właśnie odwrotnie! Szukamy takich miejsc, na które główne nurty turystyczne pewnie nigdy nie spojrzą, i przez to dla nas będą miały dodatkową wartość. Ciszę i spokój, o których amatorzy Tatr, Karkonoszy i nadmorskich kurortów w majowy weekend mogą tylko pomarzyć.
I w tym roku wędrując palcem po mapie przed majówką, zainteresowały mnie tereny położone w powiecie żnińskim. Trochę lasów, jezior i kilka miejsc biwakowych znalezionych na stronie Lasów Państwowych www.czaswlas.pl. Jak dla nas – w sam raz! Jedziemy na Pałuki! Na wyjazd zdecydowali się jeszcze nasi znajomi – z dwójką chłopaków w podobnym wieku do naszych dziewczyn. Początkowo mieliśmy ruszyć w czwartkowe popołudnie, jednak ze względu na kiepską pogodę w czwartek przesunęliśmy start na piątek rano.
Na miejsce startu wybrałem parking przy siedzibie Nadleśnictwa Gołąbki. Będąc nieco zapobiegliwym oficjalnie zapytałem się w nadleśnictwie o możliwość biwakowania na wytypowanych polanach biwakowych i okazało się, że muszę poczekać na decyzję wydaną na piśmie! 🙂 Zgodę oczywiście dostałem, a przy okazji dowiedziałem się, że najlepiej właśnie będzie zostawić samochód na parkingu przy nadleśnictwie.
I tak też zrobiliśmy. Gdy już na miejscu kończyliśmy pakować sakwy na rowery, nagle przyszła ulewa. Na szczęście trwała może 15 minut. I okazało się wbrew prognozom, że był to ostatni deszcz zarówno tego dnia jak i na całej naszej majówce. Można było ruszać.
Rowerową autostradą
Po przejechaniu kilku kilometrów lokalnymi szosami i gruntówkami dotarliśmy do wypatrzonej przeze mnie wąskiej leśnej asfaltówki, która miała nas prowadzić przez prawie cały dzisiejszy dzień. Dla dzieciaków wymarzona droga. Szeroka na półtora samochodu, idealnie gładka i prowadząca znikąd do nikąd 😉
Pogoda z godziny na godzinę robiła się coraz lepsza, Ala z Maćkiem dzielnie pedałowali do przodu, młodsze w przyczepkach nie marudziły, asfalt sam się nawijał na opony…
Pierwsza część trasy była dość płaska, jednak gdy dojechaliśmy w okolice Chomiąży Szlacheckiej, teren zrobił się lekko pagórkowaty i musieliśmy parę razy zmierzyć się z małymi, aczkolwiek stromymi podjazdami. Do czasu dzieciaki dzielnie kręciły, jednak w końcu przyszedł kres ich chęci do samodzielnego pedałowania, więc podpięte na holach podążyły dalej grzecznie za nami.
Za miejscowością Folusz zjechaliśmy z szosy i ruszyliśmy gruntową drogą z bardzo ładnym widokiem na jezioro. Odcinek nie był długi, ani przesadnie trudny. Po kilkuset metrach gruntówki dotarliśmy do wsi – do Pniew.
W miejscowym sklepie dokupiliśmy jeszcze prowiant na nocleg i dotarliśmy do Wiktorowa. Stąd został już rzut beretem do naszego upatrzonego miejsca biwakowego, jednak odstąpiliśmy od przedzierania się piaszczystą drogą i dojechaliśmy naokoło szosą do naszej miejscówki. Po dotarciu na miejsce okazało się, że wypadnie nam się rozbić w pięknym starodrzewiu na wysokim półwyspie nad jeziorem. Jedynym mankamentem umówionego z nadleśnictwem biwaku był zakaz rozpalania ogniska. A noc była niczego sobie – temperatura spadła prawie do zera. Szybko rozbiliśmy więc namioty, ugotowaliśmy kolację i wtuliliśmy się w ciepłe śpiwory…
O poranku jakoś nie mieliśmy ciągu do szybkiej pobudki i opuszczenia przytulnych śpiworków. Na dworze – oj, rześko! Jak fajnie byłoby się ogrzać przy trzaskającym ognisku. Jednak – umowa to umowa. Na szczęście słońce, pomimo, że siedzieliśmy w głębokim lesie, szybko zaczęło robić dobrą robotę.
Tego dnia umówiliśmy się ze znajomymi, którzy też wybrali się w te rejony pojeździć, tyle, że z noclegiem w agroturystyce. Kolejni znajomi mieli dołączyć do nas przed Wenecją. Tak więc musieliśmy się sprężyć, aby dotrzymać umówionych godzin. Dotrzymać dotrzymaliśmy, ale oczywiście z małym poślizgiem. 😉 Wyjeżdżając z lasu odwiedziliśmy jeszcze źródełko Św. Huberta, z którego wypływała żelazista woda. Nabraliśmy trochę do butelek i ruszyliśmy w trasę. W Ostrówcach nad jeziorem czekali już na nas znajomi ze swoim synkiem – niespełna dwuletnim Ryśkiem w przyczepce. Od tego momentu pojechaliśmy już w trzy rodzinki. Niedługo potem – już w trasie dojechał do nas Jurek z kolegą i z Karolinką ( w wieku Ali). I to był już nasz pełny skład osobowy, osób które zgłosiły udział w całej lub tylko części naszej wycieczki. Ten stan nie trwał jednak zbyt długo, bo po kilku kilometrach rodzice Ryśka odbili w boczną drogę, gdyż chcieli wrócić do kwatery o rozsądnej godzinie. Za to zapowiedzieli, że odwiedzą nas samochodem na noclegu. A my ruszyliśmy dalej malowniczą szosą w kierunku Wenecji. Do tej Wenecji, w której nie ma ani kanałów, ani gondol z gondolierami, za to jest bardzo ciekawe Muzeum Kolejki Wąskotorowej i malownicze ruiny zamku.
W krainie parowozów
Dzieciaki były zachwycone muzeum. Nawet nasza roczna Lilka miała wielką radochę z oglądania parowozów, wagonów i całej reszty muzealnych atrakcji.
Gdy już dzieciaki obejrzały dokładnie wszystkie ciuchcie, wdrapały się na szczyt zamkowych ruin oraz spałaszowały obiad, ruszyliśmy w dalszą trasę. Ruszając pożegnaliśmy jeszcze Jurka z Karolinką, tak więc zostaliśmy w drodze w naszym początkowym dwurodzinnym składzie. Nasza trasa do Biskupina wiodła wzdłuż torów kolejki, więc co jakiś czas mieliśmy zapewnione takie atrakcje jak na poniższych zdjęciach. Trochę tylko całą tę radochę zepsuły kawalkady samochodów snujących się za kolejkami z kierowcami niezbyt zwracającymi uwagę na inne otoczenie…
Tego dnia było już późno, więc minęliśmy biskupińskie grodziska bez zaglądania doń, zostawiając je sobie na dzień kolejny. Odjechaliśmy do Gąsawy, a stamtąd przez Łysonin nad jezioro Chomiąskie. Tam już czekała na nas kolejna umówiona miejscówka w lesie. Mieliśmy mały kłopot ze znalezieniem jej, gdyż na stronie www.czaswlas.pl była mało dokładnie oznaczona, ale z pomocą przyszedł nam leśniczy, który wskazał dróżkę dojazdową do miejsca biwakowego.
Za stromą skarpą rozpościerał się duży płaski teren z przerzedzonymi sosnami, pomiędzy którymi było mnóstwo miejsca na rozbicie namiotów. Tutaj dzieciaki miały raj. Zbudowały sobie szałas i ganiały po całej okolicy, tak jakby w ogóle nie pamiętały, że mają za sobą cały dzień jazdy i że godzinę temu miauczały, że są strasznie zmęczone. 😉 Zgodnie z obietnicą dotarli do nas też wszyscy zapowiedzeni znajomi, tak więc do pełni szczęścia brakowało nam tylko ogniska.
Z wizytą u piastowskich wojów
Ostatni dzień upłynął nam na wizycie w Biskupinie. Akurat trwał tam festiwal archeologiczny, więc oprócz stałych budynków było mnóstwo różnych innych atrakcji, jak pokazy starodawnych zawodów, walki rycerskie i wiele innych.
Będąc w Gąsawie zajrzeliśmy do pięknie wykończonego siedemnastowiecznego drewnianego kościoła, który akurat był otwarty.
Z Gąsawy przez Oćwiekę wróciliśmy na naszą rowerową leśną „autostradę” i dojechaliśmy do samochodów zamykając naszą pętlę. I tak sobie pomyśleliśmy – piękne te Pałuki. Na pewno wiele ciekawych miejsc w okolicy ominęliśmy, niech to jednak będzie motywacją, aby w te okolice jeszcze kiedyś wrócić.
Podziękowania dla Pani Moniki z Informacji Turystycznej Powiatu Żnińskiego w Żninie za przekazanie dużej dawki wiedzy o okolicy, oraz Nadleśnictwu Gołąbki za udostępnienie pól biwakowych.
Super,ale ten głupek tym autem z naprzeciwka to powinien popracować nad swoim umysłem.Jak zawsze klasa.Czekam na wnuki bo dzieci już na swoim i może też będę kultywował takie wycieczki jak Wy.Pozdrawiam