Słowenia, Wyjazdy rowerowe

Miasto smoków i powrót w góry

Wczesnym rankiem, a w zasadzie jeszcze po ciemku wstaliśmy i błyskawicznie zwinęliśmy nasze obozowisko. Ze sporym zapasem czasu dotarliśmy na stację kolejową. Okazało się, że za całkiem spory odcinek do Medvodów pod Lublaną (tam gdzie stał jeszcze – taką miałem nadzieję 😉 –  nasz samochód) zapłaciliśmy zupełnie malutkie pieniądze. Podróż minęła nam przyjemnie. Z Medvodów kilka kilometrów do Preski i już byliśmy przy samochodzie. Wszystko było w porządku. W pół godziny uwinęliśmy się z zapakowaniem całego naszego dobytku do samochodu i mogliśmy ruszać na zwiedzanie Lublany. Samochód zostawiliśmy pomiędzy ścisłym centrum a dworcem PKP – piechotą od zamku jakieś 15-20 minut. Jako, że od samego rana było już gorąco, zwiedzanie rozpoczęliśmy od porządnej porcji lodów 🙂 A potem przyszedł czas na najważniejsze zabytki stolicy Słowenii, począwszy od urokliwych bulwarów nad Ljubljanicą z poprzerzucanymi co kawałek mostami (z potrójnym mostem na czele), po wąskie uliczki starówki i szerokie deptaki w nowym centrum. Odwiedziliśmy również jedną z najstarszych jadłodajni w Lublanie – Gościniec pod Szóstką, niestety danie, które polecił nam kelner, nie powaliło nas na kolana. Kilka fotek z obchodu miasta:

DSC_5431 DSC_5444 DSC_5447 DSC_5454 DSC_5457 DSC_5463 DSC_5464 DSC_5465 DSC_5473 DSC_5475 DSC_5487

Na koniec wycieczki po stolicy spotkaliśmy urządzenie mlekomatem zwane. Litr za 1Euro, tyle samo co w sklepie – czemu nie spróbować? Kupiliśmy, Ali strasznie podobało się kupowanie mleka – najpierw butelka, potem samo nalewanie. Kurcze, jak ja dawno tak dobrego mleka nie piłem! Zaraz dokupiliśmy kolejne dwa literki (bo jeden został skonsumowany na poczekaniu) i wzięliśmy ze sobą na kolację/śniadanie. Po południu wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy na północ – w kierunku Kamnika – i dalej docelowo do Ljubna. Tam zostawiliśmy samochód na parkingu nieopodal marketu i przystąpiliśmy do montowania naszego dobytku na rowerach.

DSC_5497
Cały nasz dobytek wyprawowy

Muszę przyznać, że jeżdżąc z Alą, z wyjazdu na wyjazd ubywało nam bagaży. Z początku przede wszystkim odeszły pieluchy oraz mleka modyfikowane w puszkach, które niestety były jej praktycznie jedynym pożywieniem. A teraz, jako, że zabraliśmy tylko dwa śpiwory, to z luzem zapakowaliśmy się w tylne sakwy. Tyle dygresji.
Wieczór się zbliżał, trzeba było pomyśleć o noclegu. Ruszyliśmy w górę bocznej doliny, aby znaleźć jakieś zaciszne miejsce. Okazało się jednak, że wioska ciągnęła się kilometrami w płaskiej dolinie i nie było mowy, aby gdzieś się rozbić. W końcu zagadnąłem jakiegoś mieszkańca, czy czasem na jego łące nie pozwoliłby rozbić namiotu. A tu dostałem odpowiedź, że nie, bo tu nie jest kemping, na łące nie ma sanitariatów i że mamy jechać do głównej drogi, tam jest hotel, czy pensjonat. I do widzenia. No trudno, pojechaliśmy dalej w górę doliny odprowadzeni wzrokiem zdziwionego człowieka, że go nie posłuchaliśmy…
W końcu zabudowania się skończyły, ale dolina stała się wąska i stroma. Ale udało się nam znaleźć dogodne przejście przez potok i po drugiej stronie łąkę oddzieloną od drogi pasem drzew i zarośli. Tutaj było miło. Mleczko poszło w ruch i po chwili pałaszowaliśmy smaczną kolację.

DSC_5501 DSC_5499

Czytaj dalej…

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.