Miało nas być trochę więcej, to znaczy rowerzystów, rowerzystek i rowerzyściątek, ale… zapał ostygł, choroby porozkładały i z całej listy chętnych na placu boju zostaliśmy…ja z Alą. Nie zrażeni tym faktem (no, Ala trochę narzekała, że nie będzie koleżanek) postanowiliśmy sprawdzić, czy w Ujściu Warty uda nam się zobaczyć babie lato.
Na miejscu okazało się, że pogoda była nam bardzo przyjazna. Lekki wiaterek, trochę chmur i co chwilę zza nich wyglądające słoneczko. Wyposażeni w górę kanapek i innych smakołyków ruszyliśmy na podbój betonki. A tam, jak zawsze – pięknie…










W końcu przyszedł czas na odwrót. Niespiesznie wróciliśmy do Słońska, aby stamtąd pojechać w kierunku promu w Okszy.
Najpierw jednak trzeba było uzupełnić siły – przekąska pod sklepem w Słońsku. Posileni ruszyliśmy dalej – Szlakiem Gęgawy. Trasa w kierunku Kłopotowa i Okszy wiodła w całości po wale przeciwpowodziowym. Więc widoki były nieco bardziej rozległe, niż z poziomu łąk. Po kilku kilometrach dojechaliśmy do zabytkowej stacji pomp, gdzie urządziliśmy dłuższy popas i odpoczynek.
Do Kłopotowa dojechaliśmy z pewnymi kłopotami – nawierzchnia drogi na wałach była niekończącą się tarką. Ala, mimo, że wykazała się dużą dzielnością, w pewnym momencie zaczęła domagać się zakończenia trasy. Ale ostatecznie udało się… Nad Wartę dotarliśmy tuż przed zachodem słońca. A po chwili już byliśmy na promie, tuż przed jego zakończeniem pracy tego dnia. Ala miała niesamowitą frajdę z przeprawy. 🙂 Na drugim brzegu już czekała na nas polana biwakowa. Szybko rozbiliśmy namiot, urządziliśmy mikroskopijne ognisko na dwie kiełbaski (tyle miałem drewna ze sobą) i wśród odgłosów gęsi i żurawi pogrążyliśmy się we śnie. W nocy słyszałem odgłosy samochodów. Rankiem okazało się, że to wędkarze, którzy przyjechali na nocne połowy.
O poranku wyszło słońce i szybko wysuszyło namiot. Zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy w dalszą drogę. W Okszy odwiedziliśmy zabytkowy kościół o konstrukcji szachulcowej – gdyby nie krzyż na kalenicy, to nigdy bym się nie domyślił, że to świątynia. Lokalnymi asfaltami wśród łąk dojechaliśmy do samochodu i w ten sposób zakończyliśmy rowerową część naszego weekendu.
A na zakończenie – i nagrodę dla dzielnej rowerzystki odwiedziliśmy zoo – safari w Świerkocinie. Ala była zachwycona. 🙂
Safari było prawdziwe, jechało się własnym samochodem przez ogrodzone pastwiska, na których swobodnie chodziły zwierzaki z różnych regionów świata.
Wielbłądy wykazały wielkie zainteresowanie rowerem znajdującym się na dachu samochodu – zacząłem mieć obawy, czy nie poobrgyzają wystających elementów. 😉
Inne zwierzaki też wyjawiały ciekawość – albo raczej nadzieję na jakiś kąsek??? Na zakończenie odwiedzin – obeszliśmy małe klasyczne zoo oraz skorzystaliśmy z uciech na karuzelach, które były w cenie biletu. Mimo, że tata ledwo się mieścił w siedziskach, też sobie przypomniał dziecięce lata. 😉
I tak zakończyliśmy nasz rowerowo – przyrodniczy wypad weekendowy. 🙂
Piękna, sielska, malownicza wycieczka! Brawa dla małej rowerzystki 🙂
Ale fajny wypad! ładnie tam, a safari ciekawe 🙂
świetna relacja, super foty – gratulacje dla rowerzystki!!!