Po noclegu w kamieniołomie pod Novigradem ruszamy w kierunku Poreca. Droga prowadzi wybrzeżem, mijamy niekończące się kempingi, przez niektóre nawet udaje się przejechać, wtedy mamy zupełny odpust od samochodów. W miejscowościach letniskowych i na kempingach nie ma jeszcze żywej duszy. Tylko gdzieniegdzie remonty i modernizacje. Za miesiąc ruch turystyczny tutaj rozkwitnie. Nie bardzo wyobrażam sobie przyjechać tutaj w pełni sezonu. Nie dość, że gorąco, to jeszcze wszędzie tłumy wczasowiczów, dyskoteki do białego rana… A teraz, poza sporadycznymi odgłosami napraw – cisza i spokój. Miło. Za Lanterną zatrzymujemy się w knajpce, gdzie serwują polecaną przez wszystkich pizzę. Ale my zamawiamy gulasz. Okazuje się, że bardzo smakuje nawet Lilce.
Oczywiście takie przysmaki nie mogą przejść bez echa…
Dalszą trasę dobieram w taki sposób, aby możliwie dużo pojechać samym wybrzeżem. Bez górek, za to z przyjemnymi widokami na morze, konsekwentnie przemieszczamy się w kierunku południowym. Porec już coraz bliżej.
Jazda wybrzeżem Ali zdecydowanie bardziej się podoba. Po prostu tutaj jest znacznie więcej placów zabaw, na które Ala wyciąga nas co i rusz. Żeby było sprawiedliwie – Lilce też pozwalamy na chwile szaleństwa. 😉
Do Poreca docieramy późnym popołudniem. Nie ma za dużo czasu na zwiedzanie, więc robimy tylko szybki objazd uliczek w centrum i podziwiamy stare miasto z wysokości siodełek. Może jutro uda się jeszcze tutaj wrócić na chwilę?
Nim zapadnie zmrok czmychamy kawałek za miasto i znajdujemy bardzo przyjemne miejsce na biwak w lesie dębowym na wzgórzu. Tym razem jesteśmy zaopatrzeni w dodatkowy zapas wody, więc każdy ma dla siebie po 1 litrze wody na wieczorną kąpiel. Serio – taką ilością wody da się umyć całe ciało. Spróbujcie! 😉
Na tym biwaku spędzamy chyba najzimniejszą noc w trakcie naszego wyjazdu. Termometr wczesnym rankiem pokazuje 0 stopni Celsjusza. Faktycznie, trzeba było się zaszyć głęboko w ciepłym śpiworze.
Rankiem kolejnego dnia postanawiamy wrócić do Poreca, żeby sobie jeszcze pooglądać miasteczko oraz przy okazji zrobić większe zakupy. Nie omieszkujemy też odwiedzić placu zabaw.
Wyjeżdżamy z Poreca. Dzisiejsza droga jest z gatunku bardziej tranzytowych – nic szczególnego po drodze nie zwraca naszej uwagi, dodatkowo jest pochmurno i niezbyt ciepło. Aby się rozgrzać, w trakcie przerw na posiłki przyrządzamy sobie także herbatkę.
Koniec końców, nocleg urządzamy na środleśnej polanie nieopodal Kanału Limskiego. Miłej do czasu, gdy o poranku znajduję na materacu 2 łażące kleszcze, a kolejne 2 już wczepione we mnie. Widocznie podczas „zwiedzania” w poszukiwaniu dogodnego miejsca pod namiot zgarnąłem na siebie nieproszonych gości. Kleszcze nie zdążają się mocno wczepić, bez żadnego problemu je wyciągam. Od tego momentu każdego wieczora i poranka poświęcamy dodatkową chwilę na uważne przyjrzenie się sobie i dziewczynkom. Na szczęście nie mamy już kolejnych znalezisk.
Zaraz po spakowaniu naszego obozowiska wyruszamy w trasę i po kilku kilometrach po raz pierwszy naszym oczom ukazuje się Kanał Limski, głęboko wcinający się w półwysep. Mimo, że przez niego droga do Rovinij jest zdecydowanie dłuższa, to takie widoki tylko nas cieszą – są dużym urozmaiceniem krajobrazu, do którego już zdążyliśmy przywyknąć.
Po objechaniu kanału docieramy do Rovinij, jednego z ładniejszych miasteczek na naszej trasie. Zabytkowe dzielnice prowadzą nas wąskimi uliczkami do serca Rovinij. Na wzgórzu nad samym morzem położona jest najstarsza dzielnica z górującą ponad całym miastem wieżą kościoła Świętej Eufemii. Oczywiście nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy tam nie spróbowali wjechać rowerami.
Zwiedzanie Rovinij trochę się nam przeciąga, spoglądam na godzinę i zarządzam pospieszny wyjazd z miasta. Kierując się nawigacją w komórce bez problemu wyjeżdżamy na opłotki i kierujemy w stronę zielonych plam na mapie. Okazuje się, że to skarlałe lasy przechodzące w makię, a więc niezbyt przyjazne do założenia obozowiska. Jednak znajduję przesmyk w zaroślach i udaje się wyszukać ustronną polankę w sam raz pod namiot.
No ładnie 🙂
Sądząc po strojach – upały nie doskwierały, ale to chyba dobrze.
Lekką zazdrość mam.
Tak, za dnia temperatura była w sam raz. Zdecydowanie wolimy lekki chłodek od ciężkich upałów.
Następnym razem dam znać, ale nie jestem pewien czy wytrzymałbyś nasze tempo i dystanse 😉
Super wygladacie rodzinnie na rowerach w komplecie! Jak Ali sie podobało pedałowanie? No i pełen podziw dla Moni za ciagnięcie przyczepy. Widac, że Wy zaprawieni w bojach wszelakich! Bardzo podoba nam się również Wasz noclegowy styl- pełen luz 🙂
🙂 dzięki! Ala jak była podczepiona, to dzielnie pedałowała, natomiast sama już nieszczególnie. Zresztą solo na dłuższą metę i tak by się nie dało, bo co chwila albo podjazd albo zjazd albo jakiś ruchliwy odcinek… Co i rusz trza by przyczepiać/odczepiać. Ale i tak kluczowym problemem dla Ali był brak towarzystwa. Troszkę lukę zapełniała Lilka, ale to był tylko ułamek potrzeb i nie na takim poziomie rozwoju jak trzeba. Tak więc na kolejne wyjazdy szukamy dla Ali „siostry” lub „brata” 😉
A Monię też podziwiam, że dała radę. Dwa lata bez roweru i generalnie ruszania się i na starcie dostała jeszcze taki ogon, z jakim jeszcze nigdy nie jeździła. A noclegi… Cóż, moim niekwestionowanym wyczynem z czasów studenckich jest nocleg pod namiotem na Donau Insel w centrum Wiednia 😛